Człowiek ma czasem takie chwile, że przez złośliwość rzeczy martwych najchętniej rzuciłby wszystko w kąt i poszedł na piwo, dwa, ewentualnie siedem...
Praca przy moim samochodzie to seria prawdziwych niespodzianek. Zazwyczaj miłych, choć niestety zdarzają się również te nieco mniej przyjemne. Tak było i tym razem. Cała sobota spędzona na warsztacie okazała się zmarnowaniem kupy czasu. Bywa.
Samochód musi być czysty... Dlatego też pewnego dnia pojechałem na myjnię, wypucowałem kanta i popołudniu przejechałem się po terenie byłej kopalni. Efekt? 125p wygląda, jak Uaz... I to taki wytaplany dobrze w bagnie.
Cieszą mnie jedynie świeże hamulce.
Jednak przychodzi taki czas, kiedy człowiek nabiera na wszystko ochoty. Dziś przejechałem się po mieście, wysunąłem łokieć za szybę i wiozłem się z bezapelacyjną klasą po ulicach. Do tego słoneczko i muzyka... Ahh.. Trzeba w końcu zrobić całe wnętrze i audio :)
Po raz pierwszy wyjechałem ze stacji benzynowej z uśmiechem. Po raz pierwszy nie zostawiłem tam całego swojego miesięcznego przydziału na paliwo. A więc sporo zalet jest w tym co zrobiłem z moim przyjacielem.
Life goes on.
Trzeba w końcu wyklepać ten zderzak.
Na zdjęciu w kadr wpadła też nieco starsza pomarańczka, która zyskuje nowe życie. Klasyczny warsztat z trzema PE nie zawiódł!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz